Strajk Kobiet: stracona okazja rewolucji
Ze smutkiem patrzę, jak zaprzepaszcza się kolejny rewolucyjny zryw wolności. Marnuje się moc i odwagę polskich kobiet, które pośród zimy i pandemii, nie wahają się by na ulicach i placach Polski walczyć o prawa człowieka.
Ich wysiłek zostanie zmarnowany. Nie przyniesie żadnej definitywnej zmiany. Nie przyniesie rewolucji, bo my, Polacy nie jesteśmy zdolni jasno zdefiniować wroga naszych praw człowieka. Niewłaściwie określony wróg nie może prowadzić do zwycięstwa protestujących.
Polskie protesty widzą wroga w: PIS, jego rządzie, prezydencie i dyktatorskim pośle, w trybunale konstytucyjnym i jego intelektualnie miernej magister prezes i w organizacjach „prolife” czy kai godek, określonych naiwnie jako skrajny czy fundamentalistyczny wyjątek od katolicyzmu (to żaden wyjątek, bo inny katolicyzm nie istnieje). Wrogiem praw człowieka jest Kościół katolicki.
Każdy lekarz nam powie, że do efektywnej walki z chorobą konieczna jest właściwa diagnoza. Przy błędnej diagnozie może się zdarzyć, że walczymy z gorączką, bólem głowy czy kaszlem, ignorując fakt, że to symptomy COVID-19. Protestujący w Polsce walczą z wykonawcami i narzędziami reżimu, ignorując jego mocodawców. Ostatecznym mocodawcą nie jest jakiś poseł, ale Kościół katolicki. W ten sposób szlachetny wysiłek walczących w obronie zasadniczych praw człowieka spełznie kolejny raz na niczym.
Dopóki protestujący na polskich ulicach nie przejrzą na oczy i nie rozpoczną zdecydowanej rewolucji przeciw Kościołowi katolickiemu, reżim będzie ich nadal trzymał na smyczy, a kler z pobłażaniem skomentuje protesty: „niech sobie idiotki jeszcze pokrzyczą, to z czasem im przejdzie, a my i tak zrobimy swoje, bo one nam są poddane i od nas zależne, i nawet sobie z tego nie zdają sprawy”.
Dopóki protestujący nie wypowiedzą posłuszeństwa Kościołowi – dopóki nie podejmą masowej, publicznej i zdecydowanej akcji przeciw mocodawcy ich poddaństwa; dopóki nie podejmą masowej akcji apostazji, dopóki masowo nie wypiszą swoich dzieci z lekcji religii; dopóki nie podejmą świadomej decyzji, by zaprzestać uczestniczenia i proszenia Kościół o śluby, pogrzeby, chrzty, pierwsze komunie, bierzmowania –, dopóty ich protesty nie będą miały większego sensu, są z góry skazane na przegraną, bo niewłaściwie zdiagnozowaliśmy wroga. Tylko przy masowym ruchu przeciwko właściwemu ciemiężcy, arogancki reżim zacząłby się bać. Reżim, który traci znaczącą liczbę wyznawców w spektakularny sposób, który to musiałby być nieodzowną częścią protestów, w panice zacząłby respektować protestujących i próbować pójść na ustępstwa. Reżim, który wie, że protestujący i tak poślą dzieci na religię w przyszłym tygodniu i będą Kościołowi poddani, bo po śmierci chcą pogrzebów (katolickich pogrzebów i grobów!), nie tylko się ich nie boi, ale może wyzywać od idiotów.
Z bólem obserwuję, jak kolejny zryw polskiego pragnienia wolności z góry skazany jest na przegraną. Niestety to Polki i Polacy wciąż boją się wskazać palcem Kościół katolicki, dlatego Kościół się ich nie boi. Dopóki autorytarny reżim Kościoła nie poczuje paniki przed protestującymi, nic się nie zmieni. Tracimy kolejną okazję efektywnej rewolucji.