Katolicka homofobia jest jak rasizm
Kościół katolicki stwierdził z ubolewaniem, że „niemalże każdy serial dla młodzieży na Netflixie zawiera promocję homoseksualizmu” (wywiad S. Gądeckiego dla KAI, 4.11.2020). Kościół uważa, że to działanie przeciwko „zdrowemu społeczeństwu”, czyli - według kościoła - takiemu, które „cechuje poszanowanie norm moralnych, wierność obyczajom tradycji i kulturze”. „Homoseksualizm” to coś, co przeczy temu, co kościół pojmuje jak normy morale, wierność obyczajom tradycji i kultury.
- Homoseksualizm nie istnieje; istnieje tylko homoseksualność
Przede wszystkim należy zaznaczyć, że kościelny autorytet używa słowa „homoseksualizm”, które pojawiło się w XIX wieku jako termin medyczny definiujący coś, czego podłoża dokładnie wtedy jeszcze nie rozumiano i klasyfikowano jako odstępstwo na poziomie medycznym, jako chorobę czy deformację psychologiczną. Dziś kiedy wiedza o ludzkiej seksualność dokonała kopernikańskich postępów, „homoseksualizm” to termin fałszujący rzeczywistość, ale obowiązujący wszystkich katolików, bo według doktryny ich kościoła orientacja nieheteroseksualna nadal jest chorobą czy deformacją psychiczną, czyli pozostaje w sferze medycznej, jak to było w XIX wieku. Dziś naukowo właściwym terminem dla oznaczenia orientacji seksualnej jest „homoseksualność”, która definiuje całościowo istotę seksualną, tak jak to się dzieje w przypadku heteroseksualności. Są to naturalne orientacje seksualne i tak jak nie istnieje heteroseksualizm, jako coś medycznie odmiennego od naturalności, nie istnieje homoseksualizm. Niestety w Polsce nawet osoby, które uważają, że są wolne do homofobii i z nią walczą, używają języka, który jest nośnikiem homofobii i słowo „homoseksualizm” nie wzbudza generalnie oburzenia, choć jest wyrazem ignorancji mówiącego, któremu brakuje elementarnego przygotowania do wypowiadania się na temat, w którym mieni się ekspertem.
- Homoseksualności nie da się promować
Kościelny autorytet stwierdza, że istnieje „promocja homoseksualizmu”, a to jest kolejna językowa manipulacja nieodpowiadająca rzeczywistości. Homoseksualność to orientacja seksualna, której nie można sobie wybrać czy w sobie wypracować, nabyć tak, jak księża alkoholicy nabyli swoje uzależnienie od alkoholu. Od orientacji seksualnej nie można się uzależnić. Orientacji seksualnej nie można sobie przyswoić, ani kupić, ani wyrobić w sobie. Nie można się nią zarazić, ani przejąć od innych osób już zarażonych. Orientacja seksualna nie zaczyna istnieć w człowieku w momencie podjęcia aktywności seksualnej. Uprawiany seks hetero czy homoseksualny nie czyni nikogo osobą hetero- czy homoseksualną, co najwyżej wyraża jej orientację seksualną, albo działa wbrew tej orientacji. Innymi słowy, gejem nie stajesz się gdy zakochasz się w mężczyźnie, czy gdy po raz pierwszy poczujesz piękno relacji seksualnej z drugą osobą. To wszystko oznacza, że nie ma możliwości promowania homoseksualności. Słownik języka polskiego definiuje promowanie jako działanie zmierzające do zwiększenia popularności jakiegoś produktu lub przedsięwzięcia. Promować marketingowo to zwiększać wiedzę na temat produktów w celu stworzenia dla nich preferencji na rynku. Nie można promować heteroseksualności czy homoseksualności, jakby były one obiektem wolnego wyboru osób poddanych technikom promocyjnym. Można byłoby promować homoseksualność tylko, gdyby ta była wolnym wyborem, co zostało już naukowo wykluczone, a pozostało jedynie fałszem irracjonalnie narzuconym przez kościół katolicki jako podstawa jego homofobicznej doktryny.
- Homoseksualność można jedynie (i należy) czynić widzialną
To, co można i należy robić z każdą orientacją seksualną to czynienie jej widzialną, pokonując w ten sposób uprzedzenia, przesądy i irracjonalne teorie religijne oparte na błędzie poznawczym. Kościołowi nie podoba się, że Netflix traktuje na równi przedstawianie wszystkich orientacji seksualnych, a nie tylko heteroseksualności. Jest to rzeczywiście dla kościoła działanie bardzo niebezpieczne, bo podważa jego doktrynę opartą na braku konfrontacji z aktualną wiedzą i wynikające z tego nakazy, według których katolicy niebędący osobami heteroseksualnymi są zobowiązani ukrywać ich seksualność. Innymi słowy, odmawia im się prawa do wyjścia z szafy (coming outu), i perfidnie zapewnia, że w ten sposób mogą uniknąć dyskryminacji, jaką kościół przewiduje dla nich, gdyby ujawnili, albo wyszło na jaw wbrew ich woli, że są gejami czy lesbijkami (por. dokumenty doktrynalne kongregacji nauki wiary). Natomiast Netflix i nie tylko ta platforma traktuje już normalnie osoby nieheteroseksualne. Wypełnia w ten sposób ważną funkcję społeczną mediów i wszelkiej sztuki, które mają obowiązek etyczny niedyskryminowania, czyli zapewnienia każdej grupie odbiorców znalezienie dla siebie właściwego punktu odniesienia. To szczególnie ważne dla ludzi młodych, którzy formują swój obraz świata i swoją przyszłość i potrzebują nie tyle wzorców (co brzmi jak natarczywe narzucanie nam schematów patriarchalnych), co raczej punktów odniesienia i rzeczowej konfrontacji. Ani narracja filmowa, ani żadna sztuka, nie powinna tendencyjnie pozostawiać poza własnym marginesem część istniejącej rzeczywistości. Dlatego w filmach, serialach, książkach cywilizowanej części świata osoby homoseksualne są już w pełni widzialne na równi z osobami heteroseksualnymi.
- Widzialność homoseksualności to problem dla każdego homofoba
Widzialność homoseksualności stwarza ogromny problem dla kościoła katolickiego i dla każdego społeczeństwa tendencyjnie homofobicznego albo przez wieki uformowanego przez katolicki czy inny homofobiczny system. Homoseksualność, którą katolicyzm kłamliwie stygmatyzuje, oszpeca, poniża, degraduje, nazywa grzechem i czymś, czego należy się wstydzić i ukryć, zostaje w końcu traktowana i przedstawiana jako to, czym jest naprawdę, czyli zdrowa część ludzkiej seksualności i jestestwa, ludzkiego doświadczenia miłości i relacji międzyludzkich. Podczas gdy w homofobicznych katolickich państwach, jak Włochy czy Polska, publiczne media cenzurują i eliminują w filmie ewentualny wątek nieheteroseksualny, istnieją już na świecie cywilizacyjnie rozwinięte miejsca, gdzie żadna orientacja seksualna nie jest dyskryminowana czy prześladowana, a po prostu widzialna, akceptowana i respektowana. Jednym z takich miejsc jest Netflix. To nie może ujść uwadze kontrolera każdego skrawka życia prywatnego czy społecznego, cenzora wszelkiej kultury, sztuki czy edukacji, jakim czyni się kościół w Polsce i nie tylko w Polsce. Dlatego publicznie potępia widzialność, akceptowalność i zwykły szacunek niedyskryminujący orientacji nieheteroseksualnych. Promocja w tym przypadku jest dziełem kościoła: to on promuje homofobię, bo to właśnie homofobię, jako nienaturalną postawę nienawiści czy niechęci, da się promować i formować w umysłach ludzi i społeczeństw.
- Homofobia jest jak rasizm
Żeby zrozumieć postawę homofobiczną kościoła, który dziś wskazuje swego wroga także w Netflixie, musimy wrócić do historii. Otóż w historii sztuki filmowej w czasie, gdy rasizm i segregacja rasowa były prawem i ogólnoprzyjętą, moralnie akceptowaną postawą nie tylko w USA, w filmach osoby czarnoskóre były nieobecne (segregowane, czyli „oddzielone” od białych - ludzi w pełni tego słowa znaczeniu). Jeśli czarnoskórych sporadycznie przedstawiano, to tylko i wyłącznie jako przestępców, osobników poza prawem czy społecznie niebezpieczne charaktery. W ten sposób produkcje filmowe miały na celu podtrzymywanie w świadomoci społecznej nienawiści czy niechęci do czarnych. Tak formowano i umacniano społeczne przekonanie o ewidentnej zasadności dyskryminowania i prześladowania ludzi ze względu na rasę czy kolor skóry. Było nie do pomyślenia, by Murzyn mógł być aktorem, bo nie byłoby dla niego ról, dlatego, że jego rola w społeczeństwie sprowadzała się do społecznego niebytu regulowanego prawami prześladowczymi i dyskryminacyjnymi. Podobne elementy należy przedstawiać jako podludzi, albo milczeć o nich, eliminując z pola widzenia, by - jakby to powiedział kościół katolicki - nie promować akceptacji ludzi o innym kolorze skóry niż biała. W ten sposób także sztuka filmowa była motorem dyskryminującego upodlenia rasizmu, zresztą motywowanego biblijnie. To samo dzieje się dziś z osobami nieheteroseksualnymi. Wszędzie, w kościele, w rodzinie i szkole, w barze i w urzędzie, w filmie czy telewizji należy mówić o nich tylko w złym świetle, albo eliminować i neutralizować w szafie (closet) niebytu i niewidzialności. Tak podtrzymuje się w świadomości społecznej odrzucenie, stygmatyzowanie, nienawiść, niechęć, podejrzliwość, czy zwykłą, odstręczającą fobię przeciw pewnym grupom ludzkim.
Gdy zakończyła się ciemna epoka segregacji rasowej, gdy rasizm został przezwyciężony, w filmach zaczęli pojawiać się czarnoskórzy w równej mierze jak biali, ich wcześniejsi prześladowcy. To samo dzieje się względem osób nieheteroseksualnych w krajach cywilizowanych, gdzie prawa respektują wiedzę naukową, a nie irracjonalne przepisy religijne. Tam, gdzie osoby homoseksualne nie są już dyskryminowane, stają się widzialne i budują dobro wspólne społeczności na równi z osobami innych orientacji, bez konieczności ukrywania się. Stąd niemalże każdy serial dla młodzieży odzwierciedlający rzeczywistość, czyni osoby LGBTIQ, gejów, lesbijki czy osoby transseksualne widzialnymi, bez okrutnego poczucia wstydu i pogardy dla samego siebie wpajanego przez religię i z nią związaną homfobię.
- Homofob nienawidzi końca dyskryminacji gejów, jak rasista nienawidzi końca segregacji rasowej
Swoją wypowiedzią o Netflixie hierarcha wyrażał jedynie kościelną i społeczną homofobię. Nie ma możliwości wpłynięcia na międzynarodową, globalną platformę, jak Netflix; w Polsce ma możliwość zdjęcia z afisza niepodobającej się mu sztuki teatralnej, pozbawienia dotacji państwowych organizatorów wystawy czy konferencji naukowej, manipulowania telewizją publiczną i radiem, wszystko dzięki swoim wpływom politycznym, ale nie może wyeliminować Netflixa, dlatego ogranicza się do form nacisku społecznego, do publicznego ubolewania i potępiania. Swoim ubolewaniem nad widzialnością homoseksualności w filmach i serialach dawał do zrozumienia, że kościół żąda niewidzialności osób LGBTIQ w każdym wymiarze życia. Takie samo było żądanie rasistów co do czarnoskórych, czy antysemitów co do Żydów. Tak samo zachowywali się rasiści, gdy zaczęli pojawiać się czarni aktorzy w filmach i seriach, kiedy segregacja rasowa już tego nie zabraniała. Rasiści w wersji „soft”, zmuszeni do zaakceptowania zniesienia dyskryminacji, krzyczeli, dlaczego niby teraz wszędzie pojawili się czarnoskórzy, że jest ich za dużo. Dokładnie tak samo jak część „soft” naszego polskiego, do szpiku kości homofobicznego, społeczeństwa: „nie mam nic przeciwko gejom, ale dlaczego tak się afiszują, dlaczego są w każdym serialu”, „nie jestem homofobem, ale gejów jest za dużo wszędzie”, „mi nie przeszkadzają, ale czy muszą się z tym afiszować”, „nie mam nic przeciwko, ale nie chcę ich oglądać; czy nie mogą być bardziej dyskretni i nie narzucać swojej obecności”. Homofobia w wydaniu „hard”, promowana przez kościół, żąda podtrzymania albo powrotu do czasu segregacji, czyli „oddzielenia” i niedawania widzialności tej części społeczeństwa, którą kościół uważa za niezdrową. Ale jej propaganda nie różni się mocno od oświeconych homofobów w wersji „soft” i w nich znajduje także zrozumienie, bo oni też nie chcą owej „promocji homoseksualizmu”. Ci ostatni może chcieliby uczynić „segregację” trochę lżejszą, bardziej „soft”, ale za nic nie chcą jej całkowicie wyeliminować. W kościele ani pośród kleru, ani pośród świeckich, nie ma zgody na całościowe, zgodne z aktualną wiedzą naukową, wyeliminowanie dyskryminacji osób homoseksualnych. To dotyczy tak konserwatystów, jak i progresistów, tak fanów Benedykta jak Franciszka. Większość katolików to homofobii, to znaczy poddani strukturalnej homofobii kościoła i nieumiejący się z niej radykalnie wyzwolić. Istnieją oczywiście wyjątki, ale generalnie katolicy, jako społeczność, wyżej stawiają obyczaje, tradycję i kulturę, niż prawa człowieka. Nawet gdyby ich tradycja, ich kultura czy ich obyczaje były ewidentnie rasistowskie, czy homofobiczne, czy mizoginiczne, katolikom, jako społeczności, generalnie brakuje konfrontacji ze świadomością praw człowieka otwarcie gwałconych przez ich wiekowo uświęcone obyczaje i tradycje. Dlatego propaganda kościelna, wypowiedziana ustami S. Gądeckiego, nie dziwi wielu i trafia na podatny grunt homofobicznego społeczeństwa.
Widzialność osób homoseksualnych to część ich praw człowieka. Homoseksualność to nie sprawa prywatna, bo taką nie jest i nigdy nie była heteroseksualność. I to właśnie pełne respektowanie praw człowieka osób LGBTIQ przeszkadza każdej wersji homofobów, którzy w głębi duszy nie godzą się na całkowite przekreślenie dyskryminacji.
- Podtrzymać homofobię w wersji „hard” albo „soft” tak długo, jak się tylko da
Kościół katolicki, który w przeszłości był antysemicki, pozostał homofobiczny. I tej obecnej „segregacji” na tle orientacji seksualnej daje wyraz machina strofowania społeczeństwa przez swoją władzę polityczną i propagandę społeczną (wywiady hierarchów, kazania, katechezę, listy, deklaracje, etc.). Szacunek dla praw człowieka osób LGBTIQ, dla ich prawa do bycia sobą, bez ukrywania się, bez wiecznego strachu, bez poczucia obrzydzenia do samego siebie, ten szacunek nie przyjdzie od kościoła, ale od ludzkości, która rozwija się w zrozumieniu praw człowieka mniejszości seksualnych, kobiet, dzieci, etc. Kościół zaciekle i skutecznie ten proces blokuje. Dlatego to, co S. Gądecki mówi w imieniu kościoła katolickiego o Netflixie to sprawa bardzo poważna i wymagająca bezkompromisowego, publicznego, społecznego potępienia. W ostatecznej analizie to działanie przeciwko prawom człowieka pewnej wciąż dyskryminowanej kościelnie i społecznie kategorii ludzi. To wyraz podłej walki o to, by społeczeństwo nie wyzwoliło się ze swojej homofobii. A tego nie wolno nikomu ani ironizować ani bagatelizować, jak to robią katoliccy homofobii w wersji „soft”, jak to robił S. Hołownia w swoich komentarzach do występów S. Gądeckiego. W globalnym świecie instytucja kościelna i społeczność katolicka nie mogą już podtrzymać pełnego respektowania swojego żądania, by całe społeczeństwo było poddane homofobicznej dyskryminacji w wydaniu „hard” (pełna niewidzialność i dyskryminacja), dlatego pojawiają się niemniej niebezpieczni homofobii w wydaniu „soft”, czego środowisko S. Hołowni jest świetnym przykładem (szukającym „lepszych propozycji” by nie promować homoseksualizmu i podtrzymywać dyskryminację).
Dziś istnieje jedynie moralny obowiązek publicznego potępienia obu ohydnych form homofobii ukrywanych pod płaszczykiem fałszywego języka i obrony wartości moralnych, czy niebezpiecznie homofobicznych obyczajów, tradycji i kultury. Trzeba też być wdzięcznym racjonalnemu światu i takim dziełom jak Netflix za opowiedzenie się po stronie praw człowieka i widzialności tych co, do tej pory nie tylko w Polsce są ofiarami „segregacji” na tle orientacji seksualnej.
* Na zdjęciu – po hiszpańsku – Machismo nie jest opinią. Homofobia nie jest opinią. Rasizm nie jest opinią. Każdy punkt widzenia, który gnębi lub poniża, nie jest pokorną opinią.